To niby takie dobre, takie cudowne, siedzisz z tymi ludźmi i może oni słyszeli o tobie, może nie, może ty słyszałaś o nich, co to za różnica, dzisiaj widzicie się po raz pierwszy, najpewniej ostatni, później będziecie tylko znajomymi z facebooka, nikim więcej.
Niby jesteś sobą, nadal ta sama nieśmiała, ta małomówna K, ale w odbiciach ich oczu nie widzisz siebie, widzisz kogoś innego, tą inną dziewczynę, którą niekoniecznie chcesz być, którą jakoś nigdy nie chciałaś być. Patrzą na ciebie, patrzą na ciebie, zainteresowani, tańcz, mała tancereczko, nie waż się przestawać.
Mówisz im słowa, mówisz im prośby i oni to robią, i oni częstują cię alkoholem, częstują cię fajkami, patrzysz tym dziewczynom w piersi i zastanawiasz się, kiedy, kiedy, kiedy, kiedy będą twoi, bo właściwie ci pozwolą, takie to łatwe, pocałuj tu, dotknij tam, są twoi, przynajmniej na parę godzin, zbyt łatwo zdobywać, chciałabyś ich utrzymać, chciałabyś może utrzymać jego, kurwa, naprawdę chciałabyś utrzymać jego.
A potem zaczynają ci dawać za dużo, za dużo, ty ciągle palisz, ty ciągle pijesz, twoje palce ciągle dotykają czyichś części ciała, na pewno nie twoich, twoje usta, twoje usta niekoniecznie chcą dotykać jej ust ani ust kolejnej, chcą jego ust, ale jego są takie kuszące i chcesz, żeby trwało, a to nigdy nie trwa. Nie w ten sposób, nie trwa. Chcesz, żeby cię kochał, ale to się nie raczej nie zdarzy, Boże, żeby się udało.
Nie płaczesz już nocami, bo po poprzednim nie potrafisz już płakać, zbyt dużo wylałaś łez, tak jakby już nie było ich tam więcej, skończyły się. Nie miały się kończyć, miały zostać już z tobą. Właściwie, nie wiesz, jak ty to robisz, ale z każdym zależy ci coraz bardziej. I bardziej. I bardziej. Ale nie boli, po prostu wydziera z ciebie dziury. Nie boli już, ból zniknął, pozostawił za sobą jedynie wspomnienie, okrutne wspomnienie rozpaczy.
I pijesz, i robisz wszystko gorszym, bo pijesz, robisz dokładnie to, co obiecywałaś sobie, że nie będziesz już robić, nigdy więcej się nie stoczysz, nigdy więcej nie popłyniesz a to właśnie się znowu dzieje, płyniesz, płyniesz, wszystko staje się jedną wielką dziurą, zlewa się, osiemnasta z dwudziestą drugą, jej usta nie zastępują jego, jej usta okazują się zupełnie nie tym, czymś słabym, czymś nie, nie mogłaby nikogo zastąpić, właściwie to wolałabyś zapomnieć, wbrew pozorom, to wcale nie było dobre, takie rozczarowanie, pijane, niezdarne pocałunki. Następna rzecz, którą pamiętasz to desperackie próby uratowania żołądka pod blokiem i modlitwy do nieistniejącego Boga, żeby nikt nie widział.
Czemu nie możesz niczego zapomnieć?
Pamiętasz wszystko, nawet te kolorowe, kurwiące plamy, na zawołanie jesteś w stanie wyłapać jedną z potrzebnych chwil, i one są, i one nie uciekają, chcesz zapomnieć. Chcesz zapomnieć, patrzysz na siebie w lustrze z pogardą. Chciałaś stracić kontrolę, tak? To teraz masz. Teraz nie znosisz siebie, teraz po prostu chcesz, żeby piekło, żebyś chciała umrzeć, ale do tego trzeba odwagi. Jesteś zbyt słaba, brawo.
Zawsze byłaś tchórzem, K.
I tak, pijesz, i zapijasz te wszystkie lęki w alkoholu, co ty w ogóle robisz, co ty w ogóle robisz, chcesz wierzyć, że kiedyś byłaś piękna; napuchnięta twarz, nieotwarte oczy, rozmazane resztki makijażu, włosy, zniszczone włosy, są już i zmarszczki, naprawdę chcesz wierzyć, że kiedyś się udało, że to kiedyś było. Ale twoje gnijące ciało mówi nie. Nic nie było. Nic. To tylko piękne senne marzenie.
Ale pijesz, pijesz nadal, podobno nie chcesz umierać, ale coś w tym jest, pijesz, pijesz, chcesz. Nigdy nie myślisz nad tym; czasem po prostu nic tu już dla ciebie nie ma. Czasem po prostu nic tu już dla ciebie nie ma, kurwa.
Nie nakarmisz się nadzieją, głupia.
Przez nadzieję się umiera.
Ale co za różnica.
/muszę kiedyś skończyć to gówno. bez sensu.