wtorek, 30 sierpnia 2011

30 VIII (#5)


To niby takie dobre, takie cudowne, siedzisz z tymi ludźmi i może oni słyszeli o tobie, może nie, może ty słyszałaś o nich, co to za różnica, dzisiaj widzicie się po raz pierwszy, najpewniej ostatni, później będziecie tylko znajomymi z facebooka, nikim więcej.

Niby jesteś sobą, nadal ta sama nieśmiała, ta małomówna K, ale w odbiciach ich oczu nie widzisz siebie, widzisz kogoś innego, tą inną dziewczynę, którą niekoniecznie chcesz być, którą jakoś nigdy nie chciałaś być. Patrzą na ciebie, patrzą na ciebie, zainteresowani, tańcz, mała tancereczko, nie waż się przestawać.

Mówisz im słowa, mówisz im prośby i oni to robią, i oni częstują cię alkoholem, częstują cię fajkami, patrzysz tym dziewczynom w piersi i zastanawiasz się, kiedy, kiedy, kiedy, kiedy będą twoi, bo właściwie ci pozwolą, takie to łatwe, pocałuj tu, dotknij tam, są twoi, przynajmniej na parę godzin, zbyt łatwo zdobywać, chciałabyś ich utrzymać, chciałabyś może utrzymać jego, kurwa, naprawdę chciałabyś utrzymać jego.

A potem zaczynają ci dawać za dużo, za dużo, ty ciągle palisz, ty ciągle pijesz, twoje palce ciągle dotykają czyichś części ciała, na pewno nie twoich, twoje usta, twoje usta niekoniecznie chcą dotykać jej ust ani ust kolejnej, chcą jego ust, ale jego są takie kuszące i chcesz, żeby  trwało, a to nigdy nie trwa. Nie w ten sposób, nie trwa. Chcesz, żeby cię kochał, ale to się nie raczej nie zdarzy, Boże, żeby się udało.

Nie płaczesz już nocami, bo po poprzednim nie potrafisz już płakać, zbyt dużo wylałaś łez, tak jakby już nie było ich tam więcej, skończyły się. Nie miały się kończyć, miały zostać już z tobą. Właściwie, nie wiesz, jak ty to robisz, ale z każdym zależy ci coraz bardziej. I bardziej. I bardziej. Ale nie boli, po prostu wydziera z ciebie dziury. Nie boli już, ból zniknął, pozostawił za sobą jedynie wspomnienie, okrutne wspomnienie rozpaczy.

I pijesz, i robisz wszystko gorszym, bo pijesz, robisz dokładnie to, co obiecywałaś sobie, że nie będziesz już robić, nigdy więcej się nie stoczysz, nigdy więcej nie popłyniesz a to właśnie się znowu dzieje, płyniesz, płyniesz, wszystko staje się jedną wielką dziurą, zlewa się, osiemnasta z dwudziestą drugą, jej usta nie zastępują jego, jej usta okazują się zupełnie nie tym, czymś słabym, czymś nie, nie mogłaby nikogo zastąpić, właściwie to wolałabyś zapomnieć, wbrew pozorom, to wcale nie było dobre, takie rozczarowanie, pijane, niezdarne pocałunki. Następna rzecz, którą pamiętasz to desperackie próby uratowania żołądka pod blokiem i modlitwy do nieistniejącego Boga, żeby nikt nie widział.

Czemu nie możesz niczego zapomnieć?

Pamiętasz wszystko, nawet te kolorowe, kurwiące plamy, na zawołanie jesteś w stanie wyłapać jedną z potrzebnych chwil, i one są, i one nie uciekają, chcesz zapomnieć. Chcesz zapomnieć, patrzysz na siebie w lustrze z pogardą. Chciałaś stracić kontrolę, tak? To teraz masz. Teraz nie znosisz siebie, teraz po prostu chcesz, żeby piekło, żebyś chciała umrzeć, ale do tego trzeba odwagi. Jesteś zbyt słaba, brawo.

Zawsze byłaś tchórzem, K.

I tak, pijesz, i zapijasz te wszystkie lęki w alkoholu, co ty w ogóle robisz, co ty w ogóle robisz, chcesz wierzyć, że kiedyś byłaś piękna; napuchnięta twarz, nieotwarte oczy, rozmazane resztki makijażu, włosy, zniszczone włosy, są już i zmarszczki, naprawdę chcesz wierzyć, że kiedyś się udało, że to kiedyś było. Ale twoje gnijące ciało mówi nie. Nic nie było. Nic. To tylko piękne senne marzenie.
Ale pijesz, pijesz nadal, podobno nie chcesz umierać, ale coś w tym jest, pijesz, pijesz, chcesz. Nigdy nie myślisz nad tym; czasem po prostu nic tu już dla ciebie nie ma. Czasem po prostu nic tu już dla ciebie nie ma, kurwa.

Nie nakarmisz się nadzieją, głupia.

Przez nadzieję się umiera.

Ale co za różnica.



/muszę kiedyś skończyć to gówno. bez sensu. 

środa, 10 sierpnia 2011

10 VII (#4) - im dalej w las, tym więcej drzew.


Słowa już nie tworzą tych obiecanych, pięknych linii.

Chcesz powiedzieć, że kłamali, że gdzie te slogany, chcesz ich pozwać za łamanie umowy, chcesz, żeby cierpieli, tak jak cierpisz ty i te emocje (twoje emocje) ściśnięte za murem (burzące ten mur). Oszukali cię.

Brak już pomysłów, brak już pomysłów na cokolwiek, po prostu siedzisz tu i wydzierasz sobie serce, kawałek po kawałku, może ten tępy, ciężki ból się wreszcie zmieni w ten straszny i gwałtowny, tak bardzo tego chcesz. Tak bardzo chcesz, żeby wreszcie rozerwało, żeby wreszcie zgwałciło, zabiło, zniszczyło wszystko, co tam jeszcze pozostało; żeby tego wreszcie nie było, żeby pozostało nic.

Słodkie, słodkie nic.

Bo to nie boli, może nie cieszy, ale nie boli, nie tak bardzo wszechobecnie; nie jesteś wtedy sobą silną, nie jesteś sobą słabą, nie jesteś nawet sobą, po prostu egzystujesz i twoje plany nie sięgają dalej niż do następnego oddechu. To tak bardzo cudowne, nie jesteś dla nikogo, a i nikt nie jest dla ciebie, wszyscy po prostu istnieją, znikają zależności, nikt nie potrzebuje związków, każdy żyje dla siebie. Nic nie posiada znaczenia. Ale czy coś wtedy jest naprawdę?

– To przejdzie, po prostu przeczekaj – mówi ci.

I ty wiesz, że ma rację, w końcu doszłaś do tych samych wniosków, ale co z tego? Jeszcze się nie kończy, jeszcze nawet nie dotarło do połowy, dopiero się zaczyna, to dużo dużo czekania a ty przecież nie dysponujesz czasem. Boisz się czekania prawie tak samo jak samotności. A wyraziłaś się już bardzo dokładnie, że to ona stanowi twój największy lęk. Samotność, która powraca, ostatnio nawet dzień w dzień, samotność, którą ona tak dobrze znosi, którą każdy tak bardzo sobie ceni. Pierdolona samotność, czy zauważyłaś, że jest coraz gorzej? Czasem, kiedy nikt nie patrzy, bo każdy nie dla ciebie, bo każdy zajęty, ale to naprawdę nieważne, czasem, kiedy nikt nie patrzy, czujesz, jak gnijesz wewnątrz, jak się rozkładasz i nawet cię to nie przeraża, ten bliski koniec, o wiele zbyt wcześniej. Nawet cię nie zastanawia, co będzie później. Po prostu pragniesz zgnić w całości, kość po kości, mięsień po mięśniu, nerw po nerwie. Żeby się skończyło.

Ale słowa nie tworzą już tych obiecanych pięknych linii.

Kiedyś potrafiłaś je pleść, kiedyś potrafiłaś je układać, żeby płakać,  żeby podziwiać; twoje ulubione słowo to admiracja. Pragniesz jej, bardziej niż miłości, chcesz tej admiracji, tego uwielbienia, chcesz tak bardzo i odrzucasz, przeszkadza ci jej mało urodziwa forma, przeszkadza ci jej brak ortografii i mózg przeżarty młodością. Chcesz perfekcji, perfekcji w admiracji, perfekcji w ludziach a jej brak. Doskonale o tym wiesz, patrzysz w swoje lustrzane oczy i wiesz, że nie ma idealnych, ale nie potrafisz tego zaakceptować. Nieraz jeszcze gorzko będziesz przez to płakać. Bez różnicy, nie akceptujesz błędów.

Nie wiesz, co boli bardziej, brak słów czy brak idealnych, przez żadne nie chcą przyjść zły i przez rozerwane serce też nie przychodzą, bijesz tymi śmiesznymi piąstkami w miękki materac, i bijesz, i bijesz, ale to nie sprawia ci cierpienia; po co ci fizyczny ból, i tak nie potrafisz przez niego płakać.

Zastanawiasz się czasem, czy istnieje dusza, czy jesteś po prostu mózgiem, nie wiesz już, nie chcesz nawet wiedzieć, nie interesuje cię zrozumienie. Pewnie nie ma duszy.

Ale co boli? Czy mózg może mieć uczucia?

Potrzebujesz tych słów bardziej niż zwykle, tych pierdolonych słów, tych kurwiących się słów, tych drogich drogich słów naliczających za godzinę. Uciekły.

Nie znajdujesz upojenia w papierosach, zawsze na nie liczysz, ale zawsze go nie ma, papierosy to nie lekarstwo, nikt nie obiecywał lekarstwa, papierosy to trochę taniego tytoniu, nikotyny, bibułki i filtra posklejanych razem, żarzących się razem, nie zaćpasz się nigdy nimi, najdroższa. Co najwyżej możesz struć, ekstremalny przypadek. Nie dadzą ci niczego, o co krzyczysz nocami, kiedy każdy już nie żyje.

Nie stać cię na alkohol, albo może i stać, ale przecież miałaś przestać już uciekać, miałaś przestać już zapominać, dzielnie stawiać czołu tego, co cię spotyka, ale im dalej w las, tym więcej drzew, stare przysłowia najwięcej wiedzą, najmniej się mylą. Najdłużej już doświadcza je los. Im dalej w las, tym więcej drzew, jakże to źle wróży twojej nie istniejącej przeszłości.

To przeraża, że tak często masz rację, bo tak często nie chcesz jej mieć, tak często chcesz grać tę pannę optymistkę, pannę wszystko ułoży się dobrze, ale potem nie patrzą (nie patrzy), a ty wiesz. Ty znasz już historię do końca, mieszkańcy innych pokojów lubią przypominać ci rozwiązanie akcji, pozostaje ci jedynie liczyć na epilog. Ale on jest kapryśny i występuje coraz już rzadziej. Szczęśliwe zakończenia nie są potrzebne w dobrych powieściach. Jesteś powieścią, one sprzedają się coraz gorzej, nudzą się. Nie fascynują, są teraz rzeczy ciekawsze, lepsze, bardziej kolorowe, bardziej krzyczące, bardziej wciągające, bardziej uzależniające, bardziej niebezpiecznie. Nie ma zabawy bez ryzyka.

Kiedyś potrafiłaś pisać piękne wiersze, pamiętasz?

Jak długo jeszcze?


*
coraz więcej prawdy, boję się.

wtorek, 2 sierpnia 2011

1 VII (#3)

Czasem masz ochotę po prostu płakać. Niby nic się nie dzieje, nikt nie mówi ci rzeczy, których nigdy nie chciałabyś usłyszeć, ale ty po prostu chcesz płakać, tak ci się kurczą wnętrzności, tal raz ci na przemian ciepło i zimno i to gorzkie uczucie, wcale nie w ustach, ale gdzieś bliżej oczu, chcesz płakać. Nie jest źle, ale nie jest też dobrze, stoisz gdzieś po środku i to jest dla ciebie straszne, przecież tak bardzo się starasz znać ten grunt pod nogami, tak bardzo się boisz jego utraty.

Nie chcesz pozwolić łzom na wypłynięcie, nie ma nikogo, kto by patrzył, ale i tak nie pozwalasz, zupełnie jakby ci ludzie wiedzieli, że dzisiaj znowu płakałaś, znowu znowu znowu, przecież płaczesz już prawie codziennie, przecież już coraz mniej ci to płakanie wychodzi, naprawdę, K, wstydziłabyś się. Nie jesteś już zbyt duża, żeby tak płakać?

Nie potrafisz się już chyba wstydzić, gdzieś w międzyczasie ci uciekły te wszystkie wartości, gdzieś między czym a czym, chcesz pytać, chcesz pytać te istoty, których nie ma, chcesz pytać Boga, wychowano cię historyjkami o Bogu, więc niech on odpowie, ale odpowiada tylko cisza. Ta szmata cisza, której nienawidzisz, którą najchętniej byś udusiła, za zamordowanie której mogłabyś poddać się karze śmierci, bo przecież walka z ciszą jest twoim sposobem na życie, jeśli by jej zabrakło, twoja egzystencja straciłaby sens.

To śmieszne, nie sądzisz, wiesz o istnieniu problemu, ale szukasz go w objawach. Szukasz go w ciszy i w samotności, i w zapomnieniu, i w łzach wylanych na podłogę, wszystko to orbituje wokół tego tego tego tego, czego nawet nie potrafisz nazwać.

Chcesz płakać w jej ramionach, ale się boisz, boisz się, jak ona zareaguje, boisz się, że staniesz się dla niej obciążeniem, że nie będzie jej się opłacało z tobą spotykać, że cię zostawi, tak jak zostawiło cię milion innych, nieusatysfakcjonowanych tym, co im pokazałaś, mała gwiazdeczko, tancereczko, tańczysz tańczysz, ale oni ci już nie zapłacą, mogłabyś skończyć to przedstawienie. Gdybyś tylko znała drogę do drzwi.

Tak naprawdę to nie potrafisz płakać przy ludziach, przeraża cię to bardziej niż wszystko inne, przeraża cię to bardziej niż wszystko inne, boisz się stracić twarz, chcesz mieć opinię niewiadomo kogo, nawet sama nie wiesz, czyją ty chcesz mieć opinię, bo na pewno nie swoją. Chciałabyś być jak te kobiety z filmów, jak te kobiety z książek: dumne, silne, zdecydowane, ale zapominasz, że to jest tylko spojrzenie z perspektywy, że one wcale nie były dumne, silne, zdecydowane, że były tak samo jak ty słabe i przerażone, że po prostu próbowały nadal utrzymywać się na powierzchni, nie zatonąć.

Byleby nie zatonąć.

Potrzebujesz kogoś, kto będzie ci mówił o tym, kto będzie ci przypominał, że nie ma ludzi idealnych, kto będzie ci mówił te wszystkie rzeczy, które ty już wiesz, kto będzie w stanie wyleczyć tę pustkę w tobie i może przed chwilą znalazłaś, ale nie masz pewności. A potrzebujesz pewności, której ci nikt nie może dać, chyba tylko ty sama. Ale jakoś nie potrafisz zbyt dobrze dawać.

Potrzebujesz, potrzebujesz, tak wiele potrzebujesz od innych, tak wiele czasu spędzasz myśląc o innych, o innych innych innych, ale nie spoglądasz nigdy wewnątrz siebie, bo może domyślasz się, co tam zobaczysz i to mało piękna wizja. To straszna wizja, to wizja przypominająca piekło chrześcijan, żaden z nich go nie widział, lecz każdy się boi. Ale piekło to kara, czy twoje wnętrze też ma stanowić karę? Za co? Co mogłaś zrobić źle, gdzie mogłaś popełnić błąd, możesz przeanalizować całe życie, ale czy znajdziesz ten jeden jedyny błąd?

Czujesz się jedzona przez bezsilność. Już jakoś wolisz ten ból, przynajmniej szybko przychodzi. Bezsilność nie znika, bezsilność jest jak AIDS, ona cię kiedyś zabije.

Płaczesz już bez łez. Najwyraźniej tak też można.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

25 II (#2)

Może i jesteś śliczny i śmieszny, ale nie czarujesz publiczności. Oczywiście, że cię to nie obchodzi. Dlaczego by cię miało obchodzić? To bez znaczenia.

Przychodzisz po raz kolejny i kolejny, i jeszcze, i ja idę do Ciebie, i spotykamy się pomiędzy, im dłużej cię znam, tym bardziej odnoszę wrażenie, że jesteś jak ja, czasem więcej, czasem mniej – ja. Nie kradniesz serc, ale bardzo byś chciał. Przymykasz oczy i pozwalasz jej mówić, bo coś jest w tym, że tak jej źle, bo chyba masz lepiej. I kiedy pyta, co u ciebie, bez wahania to tłumisz i odpowiadasz, że nic. Może już cię nuży, może dopiero zacznie, ale to nierozważne jej mówić, gówniany z niej słuchacz, śmiałaby się kiedy nie trzeba a na koniec by oznajmiła, że nie ma pojęcia, jak ci pomóc. Może to i lepiej, że jej nie mówisz.

- Cześć, co u ciebie? – celujesz gdzieś między moje oczy a telewizor, zastanawiam się jak bardzo nie lubisz tego pytania.

- Wszystko w porządku. A u ciebie?

- Też.

Marnuję czas gapiąc się na ścianę, bo rozmowa właśnie się skończyła. Ani u mnie nie jest dobrze, ani u ciebie. Nie ufasz mi, ja nie ufam tobie. Odbijamy piłkę, nie wolno jej się zatrzymać. Nie może zwolnić, raz, raz, raz, raz, nie pozwól jej zdążyć. I krążymy wokoło i chcę ci powiedzieć, ale nie powiem, nie powiem.

Ona mnie zmieniła. Sprawiła, że mówię wszystkim. Wszystkim. Wepchnęła się w moje życie, chociaż ja o to nie prosiłam i zarządziła przemeblowanie, i usunęła drzwi.

Największy problem polega na tym, że jak czegoś nie powiem, to znowu będziemy się bawić w pogawędki o niczym, zwyczajowe rozmowy.

To wcale nie jest tak dobrze znać kogoś jak ja.

Jak dawna ja, przynajmniej. Patrzę na ciebie i czasem to patrzenie boli, zazdroszczę, dlaczego gdzieś rozminęliśmy się na drodze ewolucji, dlaczego ja skończyłam tam a ty tu. Niby blisko, ale tak strasznie daleko, zbyt daleko, zbyt daleko. Wolałabym jednak być tobą.
Wolisz się zająć nią i gramy, ja się chętnie dołączam, udaję, że nie widzę. Udaję, że mi to pasuje, bo ciężko być znowu samej. Gorzkie ssanie w żołądku przepijam piwem. Nie znika, lubię się łudzić, bawić się w placebo, ale dzisiaj nie wychodzi. Czy dzisiaj jest gorzej? Chyba tak, znowu tak, znowu, znowu, znowu, mam już dość.

Nie wychodzi mi rozmowa. Znowu. Kolejny dzień powtarzania. Jak ja to robię, przerastam sama siebie. Nie wiem, czy jestem, czy mnie nie ma, przestajecie mieć znaczenie, mam was już tak dość, za dużo, za dużo, za dużo, nieważne, jak bardzo się staram, nie mogę stać się kimś innym. Kończę jako ja i ja mam was dość. Tak bardzo dość, że mam ochotę wymiotować, to nawet sprzeczne ze mną, niewygodnie mi z tym.

Nie zauważacie. Żadne z was. O nią się nie boję, bo ona widzi tylko to, co chciałaby zobaczyć, ale ciebie nawet nie znam. Nie chcesz dać się poznać. I dobrze, jesteś ciekawszy, gdy nie wiem dużo. Im więcej wiem, tym prędzej ucieknę a jakoś niespecjalnie mi się uśmiecha uciekanie. Mam dość już uciekania.

Lubicie zajmować się sobą, mnie zostawiacie z telewizorem i psem, lubicie pokazywać, kto jest lepszy a kto nie, lubicie wzgardzać. Pokażcie mi, że mnie nie chcecie, pokażcie mi, że mnie nie chcecie, że chcecie mnie wyrzucić stąd, przecież oboje jesteście lepsi. Oboje jesteście lepsi ode mnie, prawda? Ja też was nie chcę, wyrzućcie mnie, wypchnijcie przez drzwi, bo nie dam rady sama. Niczego nie pragnę tak bardzo jak uciec stąd, ale okazuję się znowu zbyt słaba, zbyt żałosna na opuszczenie sceny.

Wasze śmiechy, wasze rozmowy za drzwiami, nie, nie całujecie się, pokazujesz jej coś na komputerze zapewne, coraz mniej mnie to obchodzi, ale byliście moimi przyjaciółmi, dlaczego nagle przestajecie. Nie chcę, żebyście przestawali, nie potrafię sobie poradzić sama. Zostawiacie mi tylko alkohol i papierosy, dlaczego sądzicie, że mi to pomoże, dlaczego sądzicie, że jestem tak płytka, że one, te używki, mogą wygasić wszystko, co czuję.
Dlaczego.

Nie będziecie szczęśliwi, jest chyba luty akurat, patrzę na was i mówię wam, że nie będziecie szczęśliwi, bo w tym wszystkim chyba chodzi bardziej o mnie niż o was. Przynajmniej tobie, ona lubi być popierdolona. Chcę krzyczeć, chcę być zła, ale moja złość zbyt szybko zmienia się we frustrację, frustracja staje się po prostu bólem, tępym tępym tępym bólem a z tym nie umiem krzyczeć. Coraz mniej potrafię, im dalej brnę w poszukiwaniu szczęścia, tym mniej go mam, rozdrabniam go, rozdrabniam go i coraz mniej zostaje ze mną.

- Hej, idziesz już? – pyta mnie. – Już pora.

Popełniłam błąd przychodząc tu, mam ochotę powiedzieć. Ale jesteś moją przyjaciółką. A ty jesteś moim przyjacielem. Do was się przychodzi, dla was zostawia się inne ciekawsze propozycje, bo was się kocha.

Co nie znaczy, że kiedy oferują mi szansę na ucieczkę, to nie skorzystam.

­­­– Tak, idę.






dziwnie się opisuje historie, które już dawno się skończyły.

31 VII (#1)

Już nudzą cię te powtarzające się spojrzenia, te spojrzenia dziwiące się, że znowu tu jesteś, te spojrzenia dziwiące się, że podniosłaś się po kolejnym zgonie na imprezie. Cześć, żyjesz stwierdzają jacyś ludzie, których powinnaś znać, ale kojarzysz tylko ich twarze i te ich miny, szczerze zdziwione, szczerze obrzydzone miny.

Żyjesz.

Ale czemu niby powinnaś nie żyć, jesteś zbyt młoda na śmierć, wódka nie zabija tak szybko, wódka zabija powoli, tak ma być; masz żyć.

Dni płyną jakoś strasznie szybko, już nie pamiętasz większości z nich, widzisz miliony twarzy i te twarze wyglądają tak bardzo znajomo… ale do żadnej z nich nie jest przypisane imię, twarze bez imion, one tego nie rozumieją. One niczego nie rozumieją, one nie wiedzą.

Nic się nie zmienia, przynajmniej już nie na lepsze. Twoja mała wygrana z samotnością odwraca się przeciwko tobie, nie było nikogo, pojawili się, już znikają, powoli wracasz do punktu wyjścia i to niekoniecznie to, co chciałaś osiągnąć, prawda? Trudno oczekiwać, że ledwo-znajomi będą podnosić cię z podłogi i przykładać miskę do ust.

Z drugiej strony stajesz się przecież gwiazdą, przecież patrz na mnie, płynę, przecież to ty jesteś na językach, przecież to ciebie pokazują palcem. Wytykają i mówią, niewiadomo, czy kpią, czy podziwiają, ale mówią, mówią, mówią, a o to przecież modliłaś się do ściany.

Oni cię znają, oni próbują z tobą rozmawiać i są tacy naiwni, bardziej niż ty w wieku pięciu lat. Możesz powiedzieć im wszystko, że twoi rodzice nie żyją, że wolisz dziewczyny, że pamiętasz swoje poprzednie wcielenia, że ta zbyt droga czysta was wyzwoli i oni byliby w stanie to uwierzyć. Jeśli, oczywiście, będziesz wyglądać wystarczająco trzeźwo. Podziwiają cię i zastanawiasz się, czy to już, czy stałaś się już jedną z tych fascynujących kobiet z filmów, czy naprawdę czuć wtedy nic? Ale ty przecież nie jesteś nawet kobietą, tylko jakimś zalążkiem, jakimś nieletnim podlotkiem. Nie można nazwać cię jeszcze kobietą.

Chcesz mieć kogoś, kto będzie o ciebie dbał, kto będzie trzymał twoje włosy, kiedy znowu ci się zbuntuje wątroba, tak właśnie wygląda twoja definicja romantyczności, kto będzie szeptał twoje imię, kto będzie pocieszał, że kolejne przepite pieniądze, najlepiej, kto będzie pił z tobą, kto będzie płacił za twoje picie i za twoje papierosy, chcesz mieć kogoś tylko dla siebie tak najbardziej. Masz tyle wymagań, ale wiesz, że mogłabyś zrezygnować z nich wszystkich, jeśli tylko by się znalazł ktoś, kto by był.

I sobie wyobrażasz, że on będzie fotografem, i że będzie miał jakieś anielskie imię, i będzie mówił kocham cię swoim niskim, przepalonym głosem, ale jakże zmysłowym, i będziecie uprawiać seks od rana do nocy, ten seks będzie dla was czym niepowtarzalnym, wyjątkową deklaracją miłości, nie tak jak w pornograficznych arcydziełach. Będzie robił ci zdjęcia, dzień w dzień udowodniał twoje zewnętrzne piękno, będzie pielęgnował twoje złamanie, które wygląda o wiele gorzej w wyobraźni niż naprawdę.

Ale ten fotograf nie nadchodzi.

A ty pijesz nadal i pijesz, i właściwie nie wiadomo już za czyje pieniądze ale podobno twoje, nie wiadomo już z kim, nie wiadomo gdzie, wszystko się zlewa w jedną wielką całość, jeden wielki sen, jakże utopijny, bo przecież o takim życiu zawsze marzyłaś. Nie do końca sobie zdajesz z tego sprawę, ale gdzieś kiedyś doszły papierosy, ach te niezdrowe, zabijające papierosy i one zjadają ci płuca; nie potrafisz już stać na deszczu i krzyczeć tak jak kiedyś. Niszczy się, wszystko się niszczy, niszczy się wątroba i niszczą się płuca, i po drodze od czegoś niszczy się wątroba. Nadal boisz się wziąć narkotyków, boisz się tego przyznać przed lustrem, ale jesteś na nie zbyt słaba. Boisz się boisz się boisz się. 

I znajdujesz sobie przyjaciółkę, przyjaciółka jest zupełnie kimś innym niż ty, i ona niby tu była cały czas, ale jakby nie, przyjaciółka potrafi sobie pozwolić na niezależność, potrafi powiedzieć ‘nie’ i zamknąć się w domu a ty siedzisz i cierpisz cierpisz cierpisz, bo zaczyna brakować ludzi chętnych do picia, zaczynają się wykruszać, zaczyna im już przechodzić, zaczyna im przeszkadzać twoje damskie towarzystwo, zaczynasz zbyt wiele znajomości po prostu, z braku innego słowa, przepierdalać. Nie wiesz jak, może to nie jest nawet twoja wina, ale zauważasz, że przestajesz już płynąć już z prądem; teraz bardziej pod prąd, zamykasz się w pokoju i próbujesz z łez wyrzeźbić niebo.

Myślisz, że lepiej nie pić i jakby nie masz racji, bo gorzej, nie ma obowiązków, nie ma planów, kończą się marzenia, żałujesz, że przestałaś, ale nie potrafisz już wrócić. Nie potrafisz już wrócić, patrzysz w lustro i chcesz krzyczeć, ale gardło nie interesuje się już twoją opinią.

Nie wiesz, kiedy było dobrze, ale wiesz, że jest źle i wcześniej też było źle, jakieś różne stopnie bycia źle, każdy inny inny inny, żaden lepszy, każdy gorszy.

Zaczyna brakować ci powietrza, już dawno zabrakło wódki, zostały tylko papierosy, ale zaczyna brakować ci powietrza, kręci ci się w głowie.

Chcesz się gorzko rozpłakać, ale zapomniałaś, jak szlochać.

Zaczyna brakować ci powietrza.