czwartek, 31 grudnia 2009

Cheryl.



(raz, dwa, trzy)



(zacznijmy)



Kiedy wchodzę do pokoju, słowa pachną słodko, lecz nie zostają wypowiedziane i dobrze, nie chcę ich słyszeć, nic nie chcę, po prostu wchodzę.  Witają mnie oceniające spojrzenia mówiące, iż się nie nadaję, nigdy nie nadawałam. Nie przejmuję się nimi i siadam, ignorując bezczelnie fakt, że spóźniłam się trzydzieści minut, bo nie powinnam się spóźniać, to złe. Siadam na fotelu, którego nie lubię, ale każde inne miejsce jest zajęte.

– No – słyszę i myślę, że to mogłaby być moja matka. – Wreszcie przyszłaś.

To mogłaby być moja matka. Moja matka nie żyje, ale pewnie tak by się zachowywała, by żyła. Nie zasłużyłam na posiadanie dobrej, kochającej, wyrozumiałej matki. Grzeszyłam.

– No – odpowiadam, zapalając papierosa. – Przyszłam.

To nie jest mądra odpowiedź, ale nie należało się po mnie spodziewać innej.



Mam na imię Cheryl, a Cheryl jest głupią dziewczynką, która da ci się przelecieć za dobry alkohol. To chyba oznacza, że stoję niżej od dziwki. Kurwa. Niedobrze. Zaciągam się papierosem i kurwa, niedobrze!

Nie wiem, gdzie jestem. Więc się pytam.

Nie dostaję odpowiedzi, moje pytanie spotyka się tylko z oburzonymi spojrzeniami. Tak, ona jest taka głupia i nie wie, wyśmiejmy ją. Miażdżę papierosa. Nie powinnam tego robić, ale nie lubię być oceniana. Zbyt dobrze psuję sobie życie, by dostać ocenę i naklejkę na czoło.

– Jesteś na terapii – słyszę od kogoś; nie rozróżniam głosów. – Na terapii, która ma ci pomóc.

Brwi podnoszą mi się o kilka centymetrów. Żałuję, że nie mam matki, bo to umożliwiłoby mi wulgarne określenie jej osoby. Ale nie mam matki, tylko ojca i mój ojciec przeraża mnie na tyle, by nie nazwać go sponiewieraną cipą.

Znajduję się na terapii i znajdują tu się też samobójcy, alkoholicy i samotni rodzice, a także inni ludzie, którzy mają przesrane. Albo przekonają mnie, że tak mają. Co ja tu robię?

Patrzę na nich dziwnie. Nie jestem sama, nie jestem bezpieczna w moich myślach. Wszyscy mnie obserwują, jakbym, naćpana kwasem, zamierzała ich wymordować. Nie biorę kwasu. Potem dociera do mnie, że ktoś się mnie spytał, co tu robię. Nie, żebym powiedziała o sobie. Nie wiem.

– Jestem Cheryl – oznajmiam tonem skruszonego alkoholika, którym nie jestem. – Moje życie jest przesrane.

Proszą mnie, żebym kontynuowała, uśmiechając się zrozumiale. Zapalam kolejnego papierosa i mówię: – Wczoraj umarł mój brat.

I kiedy już wszyscy oznajmią, jak smutno im z tego powodu, i że przyjdą na pogrzeb (nie mam brata, kurwa. Trzeba było wymyślić coś innego – ale czemu tu jestem?), ja uśmiecham się i wyznaję, że zabił się z mojego powodu. A potem płaczę.

Jestem zajebistą aktorką.

Siedzę na Terapii, Która Mi Pomoże i słucham, i palę. Nie za bardzo wiem, co innego mogłabym jeszcze robić. Nie wiem, co tu robię. Ktoś mnie tu zawiózł, ale nie pamiętam kto. Kurwa.

Po dwóch godzinach spotkanie się kończy i wszyscy idą do drugiego pomieszczenia, porozmawiać prywatnie. Z telewizji wiem, że mają tam darmowe jedzenie, które czasem mi smakuje, więc idę do drugiego pomieszczenia z nimi.

Boję się ludzi. To straszne, jak bardzo chcą uprawiać ze mną seks i nie rozumieją, że kiedyś chodziłam do liceum i że jestem mądrzejsza, niż się wydaję. Kurwa, jestem mądrzejsza, niż się wyrażam, bo stać mnie na wyrafinowane zdania i myśli, ale nie chcę.  Nie chcę, bo boję się ludzi, bo chcą nadać mi kategorię, a tam nie czuję się bezpiecznie.

Ktoś do mnie podchodzi. Staram się zamaskować przyspieszone bicie mojego serca i niezdecydowanie. Podchodzi do mnie jakiś mężczyzna, którego w zeszłym roku uznałabym za atrakcyjnego. Byli narkomani wyglądają na bardzo zniszczonych. To przykre.

Wita się ze mną, a ja staram się uśmiechnąć.

– Jesteś okropnym kłamcą.

Chyba też nie uwierzył w moją historię o bracie. Ja w nią nie uwierzyłam. Nigdy nie pozwoliłabym mojemu bratu popełnić samobójstwo z mojego powodu. Uważam to za zbyt altruistyczne, takie pozwolenie mu odejść i mnie zostawić. Dlatego pewnie nie mam brata.

Kiwam głową, oznajmiając przyjęcie jego wypowiedzi do wiadomości. Robię też inne rzeczy, ale za długo by trwało wymienienie ich.

Mam nadzieję na jakąś dłuższą konwersację, lecz ów były narkoman decyduje zostawić mnie samą, dlatego chcę się bardzo smucić, ale nie opanowałam jeszcze tej miny. Jeszcze. 

Wracam do domu.



Jutro się naćpam, tak, mocniej, bardziej i poczuję się lepiej, i pozwolę sobie zatoczyć koło, wrócić, zapalić dobrego papierosa i powiedzieć  kolejne kłamstwa.

Jestem Cheryl, utkwiłam we własnym życiu tak głęboko, że nawet nie mogę się z niego wygrzebać.

Witaj Cheryl.