poniedziałek, 1 sierpnia 2011

31 VII (#1)

Już nudzą cię te powtarzające się spojrzenia, te spojrzenia dziwiące się, że znowu tu jesteś, te spojrzenia dziwiące się, że podniosłaś się po kolejnym zgonie na imprezie. Cześć, żyjesz stwierdzają jacyś ludzie, których powinnaś znać, ale kojarzysz tylko ich twarze i te ich miny, szczerze zdziwione, szczerze obrzydzone miny.

Żyjesz.

Ale czemu niby powinnaś nie żyć, jesteś zbyt młoda na śmierć, wódka nie zabija tak szybko, wódka zabija powoli, tak ma być; masz żyć.

Dni płyną jakoś strasznie szybko, już nie pamiętasz większości z nich, widzisz miliony twarzy i te twarze wyglądają tak bardzo znajomo… ale do żadnej z nich nie jest przypisane imię, twarze bez imion, one tego nie rozumieją. One niczego nie rozumieją, one nie wiedzą.

Nic się nie zmienia, przynajmniej już nie na lepsze. Twoja mała wygrana z samotnością odwraca się przeciwko tobie, nie było nikogo, pojawili się, już znikają, powoli wracasz do punktu wyjścia i to niekoniecznie to, co chciałaś osiągnąć, prawda? Trudno oczekiwać, że ledwo-znajomi będą podnosić cię z podłogi i przykładać miskę do ust.

Z drugiej strony stajesz się przecież gwiazdą, przecież patrz na mnie, płynę, przecież to ty jesteś na językach, przecież to ciebie pokazują palcem. Wytykają i mówią, niewiadomo, czy kpią, czy podziwiają, ale mówią, mówią, mówią, a o to przecież modliłaś się do ściany.

Oni cię znają, oni próbują z tobą rozmawiać i są tacy naiwni, bardziej niż ty w wieku pięciu lat. Możesz powiedzieć im wszystko, że twoi rodzice nie żyją, że wolisz dziewczyny, że pamiętasz swoje poprzednie wcielenia, że ta zbyt droga czysta was wyzwoli i oni byliby w stanie to uwierzyć. Jeśli, oczywiście, będziesz wyglądać wystarczająco trzeźwo. Podziwiają cię i zastanawiasz się, czy to już, czy stałaś się już jedną z tych fascynujących kobiet z filmów, czy naprawdę czuć wtedy nic? Ale ty przecież nie jesteś nawet kobietą, tylko jakimś zalążkiem, jakimś nieletnim podlotkiem. Nie można nazwać cię jeszcze kobietą.

Chcesz mieć kogoś, kto będzie o ciebie dbał, kto będzie trzymał twoje włosy, kiedy znowu ci się zbuntuje wątroba, tak właśnie wygląda twoja definicja romantyczności, kto będzie szeptał twoje imię, kto będzie pocieszał, że kolejne przepite pieniądze, najlepiej, kto będzie pił z tobą, kto będzie płacił za twoje picie i za twoje papierosy, chcesz mieć kogoś tylko dla siebie tak najbardziej. Masz tyle wymagań, ale wiesz, że mogłabyś zrezygnować z nich wszystkich, jeśli tylko by się znalazł ktoś, kto by był.

I sobie wyobrażasz, że on będzie fotografem, i że będzie miał jakieś anielskie imię, i będzie mówił kocham cię swoim niskim, przepalonym głosem, ale jakże zmysłowym, i będziecie uprawiać seks od rana do nocy, ten seks będzie dla was czym niepowtarzalnym, wyjątkową deklaracją miłości, nie tak jak w pornograficznych arcydziełach. Będzie robił ci zdjęcia, dzień w dzień udowodniał twoje zewnętrzne piękno, będzie pielęgnował twoje złamanie, które wygląda o wiele gorzej w wyobraźni niż naprawdę.

Ale ten fotograf nie nadchodzi.

A ty pijesz nadal i pijesz, i właściwie nie wiadomo już za czyje pieniądze ale podobno twoje, nie wiadomo już z kim, nie wiadomo gdzie, wszystko się zlewa w jedną wielką całość, jeden wielki sen, jakże utopijny, bo przecież o takim życiu zawsze marzyłaś. Nie do końca sobie zdajesz z tego sprawę, ale gdzieś kiedyś doszły papierosy, ach te niezdrowe, zabijające papierosy i one zjadają ci płuca; nie potrafisz już stać na deszczu i krzyczeć tak jak kiedyś. Niszczy się, wszystko się niszczy, niszczy się wątroba i niszczą się płuca, i po drodze od czegoś niszczy się wątroba. Nadal boisz się wziąć narkotyków, boisz się tego przyznać przed lustrem, ale jesteś na nie zbyt słaba. Boisz się boisz się boisz się. 

I znajdujesz sobie przyjaciółkę, przyjaciółka jest zupełnie kimś innym niż ty, i ona niby tu była cały czas, ale jakby nie, przyjaciółka potrafi sobie pozwolić na niezależność, potrafi powiedzieć ‘nie’ i zamknąć się w domu a ty siedzisz i cierpisz cierpisz cierpisz, bo zaczyna brakować ludzi chętnych do picia, zaczynają się wykruszać, zaczyna im już przechodzić, zaczyna im przeszkadzać twoje damskie towarzystwo, zaczynasz zbyt wiele znajomości po prostu, z braku innego słowa, przepierdalać. Nie wiesz jak, może to nie jest nawet twoja wina, ale zauważasz, że przestajesz już płynąć już z prądem; teraz bardziej pod prąd, zamykasz się w pokoju i próbujesz z łez wyrzeźbić niebo.

Myślisz, że lepiej nie pić i jakby nie masz racji, bo gorzej, nie ma obowiązków, nie ma planów, kończą się marzenia, żałujesz, że przestałaś, ale nie potrafisz już wrócić. Nie potrafisz już wrócić, patrzysz w lustro i chcesz krzyczeć, ale gardło nie interesuje się już twoją opinią.

Nie wiesz, kiedy było dobrze, ale wiesz, że jest źle i wcześniej też było źle, jakieś różne stopnie bycia źle, każdy inny inny inny, żaden lepszy, każdy gorszy.

Zaczyna brakować ci powietrza, już dawno zabrakło wódki, zostały tylko papierosy, ale zaczyna brakować ci powietrza, kręci ci się w głowie.

Chcesz się gorzko rozpłakać, ale zapomniałaś, jak szlochać.

Zaczyna brakować ci powietrza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz