wtorek, 8 stycznia 2013

ostatnio wolę instrumentale


9 kwietnia 2012     

Niezaplanowane życie nie boli, przynajmniej nie na początku. Nie trwa zbyt długo, wszystko w nim dzieje się na podwójnym przyspieszeniu, bo to tylko kilka sekund, naprawdę: kilka sekund między jednym spojrzeniem a drugim, kilka sekund między pomysłem a podjęciem decyzji, kilka sekund na zrobienie potrzebnych kroków.

Więc owszem, wygląda to tak, że palisz te papierosy, że ciągniesz je niczym powietrze, że śmiejesz się a w tłumie cała sztuczność, jak kameleon przybiera barwę otoczenia, znika. Wśród obcych ludzi, bez opinii, wyglądasz nieco lepiej, widać to i w oczach, bo i tak nie są to przecież ludzie na co dzień, nie wytykają błędów, co im zresztą za różnica, jutro i tak wszyscy zapomnicie o swoich imionach. Na razie można po prostu stać, po raz kolejny przedstawiać się a papierosy niech stanowią jedyne powietrze, którym można jeszcze żyć.

Miasto nocą nie wygląda jak to miasto pamiętane za dnia, każdy ten argument o jego bezużyteczności milknie. Nocą pojawiają się ci dziwni ludzie, których niszczy światło dzienne, którzy niczym wampiry mkną cicho i swoim chłodnym uśmiechem zapraszają do wspólnej gry schowanych w parkach cieni. Niespecjalnie przejmują się pozorami, po prostu są i po prostu patrzą, rzucają ciche wyzwanie, bo ile środków stylistycznych można użyć w jednej wypowiedzi? Czasem się nie da.

Zbliża się północ i staje przed tobą twarz z jakiejś poprzedniej nocy, o której należałoby już zapomnieć, w końcu minęło już tyle dni, tygodni, miesięcy, jest się już zupełnie innym człowiekiem, zbliża się październik a wtedy to chyba były początki kwietnia, co za różnica.

– Pamiętam cię – oznajmia z rozbawieniem, niedowierzaniem. – Pamiętam cię kradnącą papierosa, pamiętam, jak z nami szłaś i pamiętam, jak bardzo chciałem cię zerżnąć tam, na środku ulicy.
– Pamiętam, jak udawałeś, że to wcale nieprawda – stwierdzasz chłodno patrząc prosto w oczy.

Można by teraz udawać, że ta rozmowa ma głębszy sens, ale tak naprawdę nie ma; jest tłoczno i jest głośno, ciężki dym otacza wszystko i wszystkich, i ledwo widać, gdybyście nie mieli kilku minut wspomnień, nigdy byście się tutaj nie poznali, to i tak absurdalne.

– Czy ty kiedykolwiek chociaż posiadasz swoje papierosy? – pyta zniecierpliwiony, rozśmieszony lekko wizją ciebie, wiecznie zaćpanej ciebie, nigdy nieuczesanej, ale będącej w stanie kupować papierosy. Nie ta liga.
– Ale to za dnia. W nocy mnie już nie stać.
– Obserwuję cię czasem za dnia. Zapomniałem twojego imienia.

Niespecjalnie to ma jakiekolwiek znaczenie, jest chyba po północy, tak? Jakiś smutny dzień tygodnia, jakiś smutny klub, jeden człowiek na drugim, wszyscy starannie uczesani i ubrani, trącają znudzeniem i desperacką chęcią zabawy, czy tak właśnie wyglądają rozrywki młodych i młodych-prawie: festiwal aktorstwa.

– Jan, prawda? Ja cię pamiętam – uśmiecha się szczęśliwy, tak, zapamiętałaś go. Uznanie rysuje się w jego oczach, ale to wszystko teraz bez różnicy, i tak jest ciemno.

Ile już minęło, chyba naprawdę wiele, włosy obcięte znowu odrosły, ile to już lat, naprawdę, sine wory pod oczami zamiast młodości, radość zastąpiona zmęczonym zaciekawieniem, ruchy konwekcyjne w ciele, nowe, większe mięśnie, bardziej rozwinięte i bardziej pogrążone w stagnacji.

– Wyjdźmy stąd – szepcze prosto do ucha, jeszcze zawadiacki, jeszcze czarujący, wszystkie te cechy bardziej jak echa dawnej intensywności, zastały się kości, ale to nadal działa albo to po prostu ty jesteś już tak słaba, tak żałosna, tak mało wymagasz, tak mało ci potrzeba.

Idziecie więc wśród migoczących wiecznych świateł, każdy z mijanych ludzi jest znacznie bardziej nietrzeźwy, znacznie bardziej wesoły, na ich twarzach nie malują się smutne, wyblakłe cienie, to nie są ludzie, którzy dużo stracili. To są nieznajomi, posiadający wszystko, spełnieni, choć tak młodzi, dzisiaj już wygrali.

Niebo w obecnych czasach rzadko bywa granatowe tak jak w filmach i książkach. Dzisiaj bardziej przypominało pomarańczowy, postmodernistyczne niebo w postmodernistycznym świecie; żałosne, nietrafione słownictwo w środowisku teoretycznie dorosłych.

Obserwuje uważnie, centymetr po centymetrze skóry ubranej i nie, spojrzenie jego ma właściwości lasera, który, zamiast ogrzewać, chłodzi. Jednocześnie też pożera, jak bezdomny biedak jedzenie ze śmietnika, znajdujecie się na tak właśnie wysokim szczeblu drabiny społecznej, to ten poziom porównań.

Smakuje naprawdę dobrze, jak alkohol i zapomnienie, zapomnienie i alkohol, i papierosy, które smakują raczej obrzydliwie, ale co to za różnica, podobno smak może być wszystkim, czym się pragnie, by był. Podobno. Statyczne obroty, na dachach najgłośniejsza muzyka a latarnie migały jak stroboskopy a czarne języki lizały więcej i mniej, w zależności, na ile im się pozwoliło. Wtedy

jak węgle czarne gardła połykają od wewnątrz ciebie i każdy jeden narząd kiedyś tak troskliwie ochraniany przez twardy wapniowy szkielet – jego zresztą też połykają bez gryzienia, niech tak intensywnie żrące kwasy żołądkowe go rozpuszczą; czarna pustka, czarna dziura, pochłonięte wszystko, nie pozostało nic nic nic nic nic nic nic.

Nic.

Słowa tak bardzo niewyraźne, mieszają się w puste ciągi, niezrozumiałe ciągi, szybki szum odbijający się echem a emocje, powinno się czuć emocje, prawda? Przyspieszone bicie serca, płytszy oddech, cokolwiek. Cokolwiek. Za późno.

Ktoś uczył, że życie lepsze jest z grą wstępną.