niedziela, 6 listopada 2011

when everybody else refrained, my uncle johnny did cocaine: #2 Teivel/Neve

Uciekanie. Unikanie. Zamykanie oczu. Płytkie, szybkie oddechy. Zaciskanie rąk. Leżenie na wznak na ziemi  i pilnowanie, żeby wszystko nie uciekło, nie teraz, żeby znowu weszło do skrzynki i siedziało tam grzecznie, żeby nie próbowało już się wydostać.

Tego nie widać, tego wcale nie widać, powtarza sobie i oddechy stają się głębszymi oddechami, coraz wolniej, coraz głębiej, aż plecy się uginają  od nadmiaru powietrza. Wtedy otwiera oczy i rozgląda się, i widzi ich spojrzenia, zaciekawione, badawcze. Widzieli, wszystko widzieli, obserwowali. Żaden sekret nie jest bezpieczny, tak. Nie ma już prawa do prywatności w tym świecie.

– Wszystko w porządku? – pytanie zadaje jakaś niska blondynka, taka trochę nieśmiała, trochę zbyt wcześnie dorosła, co tak bardzo w niej widać, chociaż tutaj stara się to ukryć, on zbyt dobrze czyta, to chore.

– Wszystko w porządku – potwierdza i rzuca w jej stronę chłód, ten ukochany chłód.

 Żeby aż się wzdrygnęła, żeby spojrzała z przestraszeniem. I już nudzi go, że tak właśnie reaguje, powtarzalność to bardzo uciążliwa zmora. Zmęczył się życiem  w wieku lat dziewiętnastu, farsa, niech na tym polega współczesny werteryzm, niekonsekwencja.

Wychodzi stamtąd, właściwie to jest czyjś dom, jakiejś dziewczyny, którą kiedyś znał, albo którą znają inni, bo chyba już tu bywał; intrygująca sprawa, bardzo, ale nie potrafi pochłonąć, tylko użalanie się nad sobą potrafi jeszcze pochłonąć wielkiego, cudownego Teivela.

Teivel wciąga jednego papierosa za drugim, minuta i nie ma, nie ma, nie ma, nie ma; tak właśnie sobie radzi z problemami, topi je w nikotynie, aż robi się tak nie dobrze, że się wymiotuje na wszystko: na nowe buty, na spodnie, na ulicę, na domy, na samochody. Istnieje opinia, że to takie symboliczne wymiotowanie pomaga pozbyć się tego kłębiącego się w środku nadmiaru, bo wyrzygasz i już nie ma nic. Ale ta opinia to kłamstwo.

– Nie nudzą ci się te papierosy? – ona ma na imię Neve i to takie imię stracone, brakuje w nim wyrazu, spłowiało i tylko dlatego Teivel je pamięta. ­– Gdybym tyle ich paliła, miałabym na pewno dość. Nie mogłabym już na nie patrzeć. Ktoś mówił, że to dlatego, że jestem niestała, ale… ciebie to nie obchodzi, prawda? Nie obchodzę cię, czemu mam mówić o sobie – jej słowa zmieniają się w bełkot, goni nimi coraz szybciej i coraz szybciej a on pali jeszcze szybciej i scena wiruje,  wiruje w głowie niebo i wyciąga ręce i pragnie dusić. Ale nie dusi, bo kończą się papierosy.

– Tak, Neve, nie obchodzisz mnie, możesz odejść – odpowiada po zbyt długiej przerwie i przychodzi do głowy milion sposobów na wytłumaczenie, a potem Teivel zdaje sobie sprawę, że to przecież on  ma przewagę a tłumaczenie jest nie na miejscu.

– Odeszłabym, gdybym miała dokąd.

– Nie mam czasu na twoje problemy.

– Nie wymagam tego od ciebie.

­– No to czego chcesz, w takim razie.

– Chyba tylko głupcy potrafią odpowiedzieć na to pytanie – stwierdza, lekko naiwnie, Neve i wyciąga papierosa. – Tylko głupcy są tak prości, że wiedzą, czego chcą i nie mają problemu z określeniem priorytetów, tylko oni są monokierunkowi , że potrafią wyłączyć wszystko inne, oni nie wiedzą, czym jest samodestrukcja.

– Brzmisz jak tani Coelho, to jest inny świat, tu nikt nie potrzebuje twoich rozważań, tu każdy chce wszystko sam. Możesz iść już.

– Wolę papierosy od ciebie. Milsze są.

­– Myślisz, że mnie to interesuje? Nie zamierzam być miły.

– Mógłbyś, jestem naćpana.

A potem, jakby na potwierdzenie swoich słów, mała Neve rozkosznie pada na ziemię. I leży tak, wyglądając naprawdę nieżywo, chociaż może żyje, ćpuny nie umierają tak szybko, Teivel wie, Teivel wiele przecież widział.

Ale to już dość, myśli, to już naprawdę dość, nie wolno wracać się, tak uczy szkoła życia i tak on uczy się sam, więc wypadałoby wykonać zamykanie oczu i głęboki wdech, urokliwość życia polega na powtarzalności, może wcześniej też ktoś umarł, może na pewno, może miała na imię jakoś inaczej i może wcześniej ją pieprzył, co to za różnica, sytuacje stanowią tylko smugi.

Jednak to, co się powtarza, to nie cieszy, to obciąża, to budzi w nocach i czai się w ciemnych kątach, w cieniach i w świetle. Teivel, kiedy nikt nie widzi, znajduje odwagę, by przyznać, że jest w błędzie, że te ważne poglądy należy zmienić. Zawrócić.

Tylko dlatego dzwoni jej po tę karetkę.

Neve żyje a Teivel patrzy na jej wątłą sylwetkę, przypominającą trochę jeża, igła tu, igła tam i serce jej pika. Musi się czuć niezwykle szczęśliwa, że to przetrwała, prawda? Musi. 




Właśnie to wydarzenie Teivel uważa za powód, przez który został chudym ćpunem.