Trochę to smutne, kiedy oczekujesz po prostu kolejnych życzeń świątecznych a zamiast nich dostajesz deklaracje gorących uczuć. Ze wszystkich osób na świecie pada na ciebie i to w momencie, kiedy masz tak bardzo dość a jedyną reakcją staje się nie teraz nie teraz nie teraz nie mam czasu teraz. Nawet nie kłamiesz, czasu brak.
Zaglądasz smutnym ludziom z witryn w oczy, to już szczyt twojej odwagi, ich ręce to twoje ręce, w każdym dniu inny manekin, nie wiadomo już, kto steruje kim, ale raczej to nie tak jak powinno być.
Usta pierzchnieją ci od mrozu i od tej okropnej, wilgotnej pary sygnalizującej każdy oddech, dłonie przyjmują fioletową barwę i drżą. Tak okropnie drżą, że polewasz jakieś cudze książki kawą z nieładnego plastikowego kubeczka. Nie ma skruchy w twoim przepraszam, właściwie, niczego w nim nie ma. W końcu trzęsiesz się cały, jest zimno, najcieplejsza zima, odkąd żyjesz, ale ty zamarzasz.
Papierosy błyszczą jak gdyby były diamentowe, każda drobinka odbija się w świetle i drażni wzrok, ale tak przyjemnie drażni. To są oczywiście te papierosy, które nakłoniły cie do nałogu, jej papierosy, bo twoje zapewne zakurzą młode płuca brudem i czernią. Przy niej dostrzegasz swoją umiejętność obserwowania, oczy patrzą się krótko a potem, spuszczone na ziemię, odtwarzają obraz z wyobraźni z pieczołowitą dokładnością. Znasz ją już pewnie na pamięć.
I ona też błyszczy, fałszywym błyskiem, wszystko w niej jest zakłamane i zastanawia cię, dlaczego nie widzi tego nikt. Dlaczego nikt nie krzyczy i nie obdziera jej z tej obłudy. Próba rozwikłania zagadek pochłania cię bardziej niż manekiny a mała kłamczucha zabiera cię powoli, chyba nawet nieświadomie, w jej czystym – brudnym spojrzeniu dość mimowolnie rozpuszczasz się.
I takie chyba argumenty próbujesz przepisać starannie w jasne okienko coraz bardziej domagającej się odpowiedzi, błagającej cię o oznajmienie tak, ja też cię kocham, bądźmy razem i chyba powinieneś się wzburzyć, bo jest o co się wzburzać, ale w głowie masz głos kłamczuchy deklamującej tandetne wiersze Mickiewicza i jedyne co wydobywasz z siebie to nie mogę teraz rozmawiać, później. Można cię już chyba nazwać życiową porażką. Dałeś się a przecież dobrzy koledzy ostrzegali.
Odpuszczasz sobie życie na tydzień, bo może ten tydzień zmieni coś, zmieni wszystko i nagle poukłada się w głowie i przestanie błyszczeć, ale potem tydzień mija i trzeba wrócić. Błyszczą nadal a deklaracja, nadal czekająca na odpowiedź, ze łzami w oczach chce udusić na korytarzu i to takie dziwne, nawet nie miałeś chwili by nad tym pomyśleć. A potem krzyczy tak albo nie i bezczelnie patrząc jej w oczy, szepczesz to magiczne nie z ogromną odrazą. Aż zabawne obserwować jej ucieczkę, wiele kilogramów cielska trzepiących się na wszystkie geograficzne kierunki.
Papierosy nadal błyszczą, teraz chyba nawet bardziej niż wcześniej, częstuje cię jednym. Kłamiesz jej prosto w oczy, że nie masz. Interpretujesz te papierosy jako jej cząstkę. Prosisz ją o kawałek siebie i ona daje, to bardzo wysokie wyróżnienie.
Właśnie chyba wtedy zaczynasz tak maniakalnie pragnąć swoich spierzchniętych ust na tych jej małych, gładkich, żeby rzucić ją na ścianę i zgnieść, kąpać się w tym jej zakłamaniu jak w kozim mleku czy jakimś innym specyfiku i może ty też zacząłbyś być innym kolorem niż burym, jakoś zawsze lubiłeś kolory.
Chcesz śledztwa. Więc masz śledztwo.
Jesteś pod ostrzałem Deklaracji, jej mentalne siekiery chcą cię zniszczyć, ale nie po to spędziłeś całe dzieciństwo przed komputerem, żeby teraz przegrywać.
Natrętnie zmuszasz Milczącego do opowieści, ale on zna tylko strzępki i, mimo szczerych chęci, w całym obrazie pozostają ogromne dziury a to co słyszysz, sprawia, że chcesz więcej. Przewijają się takie słowa jak fałszywość, ignorancja i izolacja a to duże słowa. Lubisz duże słowa.
Zmuszasz więc ją dalej i dalej, coraz więcej czasu z nią, gdybyś był filmem, to poświęciłbyś jej ścianę fiszek, ale tutaj może lepiej nie. Naciskasz na nią coraz bardziej i bardziej i można mówić, że ją znasz, ludzie mówią, że ją znasz, ale ty ani trochę nie jesteś bliski satysfakcji; wstyd ci przyznawać, ale dowiadujesz się o niej przez pryzmat innych, strasznie trudny proces.
W twojej głowie coś się psuje, chcesz na coś zwalić, ale nie wiesz na co, może na tę kłamczuchę ale nie potrafisz jej obwiniać, patrząc w jej oczy, wierzysz, że nie pozwoliłaby ci. Sam się otwierasz. Wylewasz gorącą magmę uczuć i wielokrotnych błędów, zamiast słów pocieszenia dostając jedynie ostre, beznamiętne spojrzenie, co powoduje, że jeszcze bardziej się potykasz.
– Dlaczego mi to mówisz? – pyta lekko przepalonym, niskim głosem.
– Bo ciebie to nie wzrusza – taka trochę pijacka desperacja się w tobie czai, prawie–film, prawie–film, czy teraz jesteś dumna, kłamczucho? Lubisz przecież filmy.
– Uważaj, żebyś nie miał tego za dużo, bo skończysz jako pustka – strasznie długo zajmuje jej ta odpowiedź – pustki są tylko lubiane, kiedy ich się dobrze nie zna.
Jesteś pustką, kłamczucho.
Nigdy nie wydawała ci się piękniejsza niż wtedy, jako iluzja czegoś, czego po prostu nie było. Też kiedyś nauczysz się tak kłamać. Zmarnujesz życia.