czwartek, 23 grudnia 2010

cztery - niels.

jeden 
dwa 
trzy 



1.


To, co ona robi, jest wręcz imponujące. Niels tak nie potrafi. Jedno spojrzenie i jesteś moja, Taryn, nie można nawet próbować zaprzeczać, jesteś moja, jesteś moja, jesteś moja. Niels zaciska zęby i musi to znosić, znosić, nie podejmuje się walki o Taryn, to nie taka osoba, o którą można walczyć a jednak Mona to robi i każe mu się dołączać,  rzuca mu wyzwanie.

I Niels wie, że ona jest od niego słabsza, powtarzana wielokrotnie mantra (wiele osób chciało już ukraść mu Taryn i zawiodło), to im dłużej na nią patrzy, na jej sukienkę stworzoną by przyciągać spojrzenia, na jej usta wygięte w uwodzicielskim pół-uśmiechu, tym bardziej wydaje mu się, że Mona mogłaby mu się równać. Że Mona i Niels są w gruncie rzeczy tacy sami.

Przynajmniej choć trochę.  Ona bardziej naciska, ona nie boi się odkrycia, ona jest jak te rosyjskie matrioszki, co z tego, że uda ci się zdjąć jedną, jeśli pod nią już czeka kolejna, bardziej skomplikowana i jeszcze trudniejsza. Niels natomiast siedzi w ukryciu, zakryty grubym murem i ten mur nie pęknie, nie, nie, nie, Niels siedzi i patrzy na nią, na tę grę, w której odmawia partycypacji, która nawet nie należy już do niego, i myśli, jakby to było pozbawić ją tych warstw, jaka by była pod nimi wszystkimi.

Mona  powoduje, że Niels zaczyna kwestionować admirację Taryn.  Taryn nagle wydaje się piękną, smutną laleczką, tak prosto ją zniszczyć.

Nigdy by nie wpadł na to,  że to by mogło się dziać naprawdę.

2.


Vivici już nie ma w klubach, ani w Londynie. Wydaje mu się to logiczne – akcja, reakcja, ale nie znaczy, że nie wolno za nią tęsknić.  Może i przypominała strukturą cienki papier, ale jej prostota, brak rzeczy nie do zobaczenia czasem potrafiły zbawiać, cudowne ozdrowienie, Vivica nowym mesjaszem. Bo to właśnie taka osoba, którą się wywozi na wieś albo przynajmniej na przedmieścia i jest się małą, szczęśliwą rodzinką i po Taryn, i po Monie zawsze wydawała się idealna.

I teraz jej nie ma.

Niels tłucze szkło i nie przeprasza, nigdy nie był w tym dobry.

3.


Taryn chce mieć Monę w swoim posiadaniu, małą, śliczną zabaweczkę, postawić na półce i niech się tam błyszczy.

A Niels musi na to patrzyć i mimowolnie się zgadzać, tak, Taryn, tak, Taryn. Coraz mniej ta śmieszna zabawa mu pasuje, niewiadomo czy przez Taryn czy przez Monę, ale zmieniają się strony, co nie powinno się dziać. Mona wygląda zbyt dobrze w tej sukience.

Taryn podchodzi do Mony i ma poważną minę, tę minę, która jest tam prawie zawsze, którą Mona do tej pory na pewno zna już na pamięć. Taryn mówi słowa, cicho, ale nie mówi nic ważnego, bo Mona wyciąga telefon i chyba pisze smsa, nie wie, Niels nie wie, stoi za daleko i nie widzi. Skończyła. Patrzy Taryn prosto w oczy.

I to wygląda jak odmowa.

Mona śmieje się, jak śmieje się z przegranych i kręci głową. Niels powinien być teraz wściekły i opracowywać plan ostatecznego zniszczenia Mony. Od kiedy Taryn stała się wrogiem, obcą osobą?

4.
Taryn ma łzy w oczach i Niels stara się tego nie widzieć, ale dzieli ich już chyba tylko dwadzieścia centymetrów i ciężko na nią nie patrzeć. Nawet nie może się zdobyć na współczucie, tylko uśmiecha się z politowaniem. 

Taryn szepcze słowa, słowa takie jak: Mona nie jest mną zainteresowana, nie pociągam jej, nigdy by nie poszła do łóżka, nigdy nie byłaby moja. I powinno się ją pocieszyć, ale to tak naprawdę jej wina, sama chciała, sama wstała i sama poszła, prędzej czy później szlochy zmieniają się w wyrzuty i jak ona śmiała mnie odrzucić?
  
– To nie jest aż tak trudne – słowa wychodzą same, zanim jeszcze zdąży się nad nimi zastanowić.

Kiedy już wie, co naprawdę powiedział, to już wisi w powietrzu i oczy Taryn wypełniają się nowymi łzami, ale zanim uciekną na twarz, Taryn zdąży zniknąć, jak najszybciej wybiec z klubu.

Niels nigdy nie był dobry w uczuciach.

5.


Mona nie przestaje grać, chociaż Taryn już tu dawno nie ma.

Teraz stara się chyba nawet bardziej, Niels nie potrafi nie patrzeć , ta sukienka wyryła już mu się w mózgu a nawet jeśli odwróci wzrok i zacznie patrzeć w inną stronę, to ona zaraz tam jest, tańczy z jakimś napalonym chłopcem i pozwala mu się dotykać a Niels nie wie, co denerwuje go bardziej. Mona coraz bardziej staje się jego własnością, kimś jak dmuchaną lalą z seks shopu tylko nieco bardziej zaawansowaną, a Niels to ogromny romantyk.

Sukienka Mony opada nieco w dół i Niels widzi koronkę. Zastanawia się, jak długo będzie mógł wytrzymać.

Niedługo.

6.


Mona wita go uśmiechem.

To nie ten uśmiech, który Niels widział już tak wiele razy, żaden z nich, to nowy, nieco szerszy, nieco bardziej szczery  (oczywiście, nie aż tak szczery), to taki uśmiech doceniający, nagradzający, mówiący brawo, Niels.  Mona opiera się o bar i tu powinno być głośniej, ale naprawdę jest ciszej.

– Trochę ci to zajęło – mówi i jej głos brzmi o wiele niżej niż zwykle, zrujnowany alkoholem albo papierosami albo wszystkim na raz. Niels nigdy nie wie, co rujnuje głosy, znaczy wie, ale to niewystarczająco ważne, żeby pamiętać.

– A miałem przyjść? – sam nie wie, czy to gra, czy to się dzieje naprawdę,   ale odnosi wrażenie, że traci kontrolę a to zawsze niemile widziane.

– Niels, podobno umiesz czytać ludzi – Mona się drażni, lekko mruży oczy i najwyraźniej wcale nie jest zainteresowana, chce chyba zmienić decyzję.

– Zabawniej jest nie – Niels wzrusza ramionami.

– Oczywiście.

7.


Nie ma już sukienki Mony.

Rozdarta gdzieś leży w stercie ubrań do wyrzucenia. Niels kupi jej nową, co za problem.


Mona smakuje bardzo dobrze.

sobota, 11 grudnia 2010

trzy: taryn

jeden 
dwa 

Piękna, cudowna, urocza, atrakcyjna, zjawiskowa, wspaniała, doskonała, idealna, fenomenalna, olśniewająca, zachwycająca. Mona. Synonimy niczym epitety, jak epitety, aż epitety, nie więcej niż epitety.

Mona odsuwa w zapomnienie słowa, miejsca, dźwięki, wstaje i oznajmia, teraz to jej kolej, by zwracać uwagę i robi to dosadnie, i nie do przeoczenia. Nie wije się ciał, to nie klub ze striptizem, nie ma uległości, ona wierzy w równość (chyba, czy ona wierzy?), nie mówi, nie rozkazuje, bo czy mogłoby być jeszcze bardziej przejrzyste? Taryn nie odrywa oczu. Przedstawienie porywa zbyt bardzo.

Unikanie spojrzeń? Mała gra, śmieszna gra, bądź o mnie zazdrosna Taryn, patrz na mnie, nie potrzebuję cię, nie potrzebuję twoich pragnień, patrz, on mnie chce po prostu, jak się przez to czujesz? Całuję go teraz, moje spojrzenie okrążone rozbawieniem, nie wiesz czy chcesz czy nie chcesz, chyba musisz być bardziej konkretna, bo chodzi o decyzje. Odwróć wzrok, przecież i tak ci nie zależy.

Miałeś ją pierwszy Niels. To nawet nie oskarżenie, nawet nie krztyny wyrzutu. Miałeś ją pierwszy Niels. Mniej emocji, niż można by oczekiwać, pusto, pusto, smutne oczy zapalają się pożądaniem i właściwie taka jest istota rzeczy – posiadać, posiadać jak najwięcej i najlepiej. Cicha (głośna) rywalizacja, wszelkie chwyty dozwolone, jak poznamy zwycięzcę? Nasze gry ciągną nas w dół, w dół, upadamy.

Mona to tylko zabawka, niezwykle atrakcyjna, ale wciąż, kusi, ma doskonały marketing i jej specjaliści od public relations pracują nad nią dzień i noc i wszyscy chcą ją mieć, wymieniać poprzednie na nią, na nią, na nią, obsesja roku. Mona to droga zabawka. I, co gorsza, wydaje się tego warta. Mogłaby przynieść zwycięstwo.

– Powinnaś przestać się wreszcie na nią patrzyć.

Niels ma niebieskie oczy. Wyblakłe, ale niebieskie. We wszystkim chodzi o oczy, o ich intensywność, o ich ruch. Niels też jest rozbawiony, tak samo jak ona, tam gdzie schowana, ale on się nie chce drażnić, on nie prowokuje. Nie zależy mu? To nieprawda, oczywiście, że Nielsowi zależy, to tylko jego szwedzka postawa, chłodne maniery i obyczaje, rybna dieta pozwalają mu na (zmuszają go do) trzymanie tego wszystkiego według siebie. Niels wierzy, że uczucia należy chować, tak.

– Jesteś zbyt oczywista.

I może jesteś, ale Niels nie ma prawa oceniać. Przybierasz najbardziej obojętną minę, jak potrafisz, mały absurd, wyrażać milion emocji na raz obojętnością. Niels nie zauważa. Nielsa nie obchodzi, Niels jest cały materialny, nie ma sentymentu, nie ma litości, właściwie gorszy od Taryn, bardziej nieczuły od Taryn, nie sądziła, że mogłoby dojść do czegoś takiego.

– Może… chcę być oczywista?

Patrzenie na Nielsa nie przynosi żadnego skutku. Nie kiedy on nie jest zainteresowany. Nigdy nie i na zawsze. Powrót do Mony i jej baletu piętro niżej, Mona się interesuje, Monę obchodzi. Ona tylko lubi gry bardziej.

– Nie przyjdzie do ciebie, jeśli będziesz ją gwałcić od góry do dołu.

– Od tyłu do przodu, od przodu do tyłu, co za różnica. Nie musisz mi mówić, co mam robić. Zresztą miałeś ją… jakby raz. Może wcale nie wiesz, może nie umiesz. Dlaczego pozwoliłeś jej odejść tak szybko?

Znowu na Nielsa. Zaciska zęby, widać poruszającą się szczękę. Właśnie próbuje wymyślić akceptowalne kłamstwo. Nieważne. Taryn chce prawdziwych odpowiedzi.

– Myślę, że ona kogoś ma.

– Myślę, że to żaden powód. Nie przeszkadzało ci to wcześniej.

– W niej mi to przeszkadza.

Nieważne. Mona patrzy na Taryn, to nie złudzenie. Patrzy i mówi, chodź do mnie teraz, chodź i weź mnie, albo odejdę. Czekam.

On szepcze jej do ucha, stara się zaciągnąć ją do łóżka, Mona, Mona, Mona, mówi i Mona się uśmiecha lekko. A ty co zrobisz, Taryn?

Powstają pytania. Co jest grą? Kto gra w grę? Przestaje być już pewne, Niels przygląda się bacznie Taryn i chyba zadała te pytania na głos. Żałuje, że Nielsa nie da się łatwiej odczytać. Biała ściana, Taryn ma ochotę podejść, wstrząsnąć nim, uderzać, krzyczeć, ranić, całować… Nie chce go całować. Nie.

– Myślę, że Mona z nami wygrywa. Jak mogliśmy na to pozwolić?

– Pozwalasz jej wygrywać. Może ci to przeszkadzać, ale zaraz zamkniesz oczy i pójdziesz do niej i wszystko będzie tak samo, jakbyś chciała. Lubisz ją o wiele za bardzo i ona to wykorzystuje. Ona po prostu dobrze czyta, nic więcej.

Odpowiadanie powinno wymazać wątpliwości. Niels nie potrafi odpowiadać, najwyraźniej. Niels oblewa to spektakularnie, z pompą, prawie jak przyjęcie pożegnalne. Ona dobrze czyta: czy czytała Nielsa? Co widziała? Dlaczego Mona, mała Mona, potrafi czytać a Taryn nie? To niesprawiedliwe.

- Idź do niej, Taryn.

Sukienka Mony odsłania o dwa centymetry za dużo. Dwa centymetry za dużo u góry i dwa centymetry za dużo u dołu. Każdy kształt, każdy, jest wystawiony na oko publiczności, włosy upięte do góry zmuszają do patrzenia i Taryn patrzy. Żaden ruch nie dzieje się nieświadomie, każdy to staranna kalkulacja; dla widzów. Mona daje wszystko, tak się wydaje, że Mona daje wszystko, ale możesz patrzyć a nie dotykać. Mona nie daje nic, manipuluje wprost z podręcznika.

Ulegnij mi. Weź mnie.

Taryn się zgadza.

 

środa, 1 grudnia 2010

anneliese (wstęp do)

Mnie to nie bawi, ale ciebie najwyraźniej tak.


Siedzisz sobie na schodach (na górze schodów) i ja ci mówię, ja cię proszę, żebyś zeszła, co ty oczywiście ignorujesz, znowu nie ma mnie dla ciebie, znowu nie istnieję, to się już robi nudne, Liese. To się robi już nudne. I’m in the basement, you’re in the sky, oznajmiam, ale już nie nucę. Lubisz tę piosenkę, wiem. Lubisz tę piosenkę bardziej niż mnie i niespecjalnie mi się to podoba, ale mogę z tym chyba żyć. Za mówieniem do ciebie po angielsku też nie przepadam, ale to robię, bo ty wolisz tak. Jesteś zbyt dumno-chłodna, by spojrzeć na mnie po niemiecku (dorośniemy i uciekniemy, twierdzisz, nic w nas nie jest niemieckie, nie zasłużyliśmy na życie wśród nazistów – w Niemczech już nie ma nazistów, ale nie interesuje cię to). Nothing ever changes, odpowiadasz, mówimy do siebie w języku Placebo, nadajemy się na bohaterów książki; nieco więcej metafor, nieco więcej środków stylistycznych, niech narrator peroruje mową wiązaną, w języku wierszy, w języku magii, niech ja przemawiam liryką. To takie nie do końca realne.

We’ve all heard this before, potrafię grać w twoją grę, czy to widzisz? Czy mogę schować teraz głowę między twoje uda i otrzymać nagrodę? Nie podobają mi się twoje kryteria. Coraz więcej rzeczy mi się w tobie nie podoba, jak planujesz mnie zatrzymać? Czy planujesz mnie zatrzymać, Liese (to Anneliese, masz na imię Anneliese, wiem przecież)? Pewnie nie, uważasz, że cię nie zostawię. W zbyt wiele wierzysz jak na ateistkę. To niewłaściwe, ale już poddałem się z tłumaczeniem ci rzeczy, zawsze szybko się poddaję. Like you give a fuck, nie zaszczycisz mnie spojrzeniem, oczywiście, że nie, to najwyższy czas się przyzwyczaić. Wolisz na mnie patrzyć, kiedy udaję martwego, oczywiście, wtedy prościej uniknąć konfrontacji face-to-face, innymi słowy: twojego największego lęku. Don’t forget to breathe. Nie wiem, kto z nas ma tego bardziej dosyć, ale zgaduję, że ja, mógłbym się założyć, tym razem to ty kupiłabyś mi czekoladę z orzechami z promocji. Te z promocji są najlepsze, zbyt stare, by być miękkie, suche; to moje ulubione i twoje też, łatwiej lubić to samo.

You need me more than I need you, uśmiechasz się z triumfem, nie mogłabyś tego przegrać, nie teraz. Dlaczego wkraczamy w sferę dosłowności, czyżbyś się nie bawiła zbyt dobrze? Możesz przecież pokazać, jak dobrze znasz, jak dobrze wiesz, zamkniesz oczy i to takie proste, tytuł ten i ten, album ten i ten, rok ten i ten. I potem jestem ja, i ja ci dorównuję a czasem wyprzedzam. Nie wiem, czy to lubisz, pewnie nie, ale to nie twoja ukochana Ameryka, nie będziemy sobie klikać na fejsie. What’s wrong with this picture?, chyba potrafię dotrzymać kroku a nawet wyprzedzić, tylko czy to ważne? I tak nie miało skończyć w ten sposób, ale patrzysz na mnie; mission accomplished? Przynajmniej częściowo. Nie lubisz.

Wstajesz, nie muszę cię prosić, nie lubię proszenia, ale ty tak (ty lubisz być proszona, object of desires), poprawiasz sobie jeszcze ubrania, obie ręce na raz, przygryzione wargi, czasem to już za dużo, czasem ja wiem za dużo, mała Liese, wszystko na widoku. Moglibyśmy już iść, ktoś ma nieładny dom, oznajmiasz w moją szyję albo obojczyk. Wiem, że kłamiesz, ale dzisiaj mi już nie przeszkadza, chyba po raz pierwszy od roku nie przeszkadza mi, wychodzimy stąd.

In this blues I'm singing, there's a lesson to be learned.