niedziela, 3 lutego 2013

następnym razem będzie lepiej


A tymczasem niecałe piętnaście centymetrów dzieliło mój rozpalony żywot od mgławicowej Lolity!

Właściwie nie wiesz, jak to się stało, ale och, odurzona piękna Devon i jej czerwone usta znajdują się w twoim łóżku. Kłamstwo.
Wiesz jak to się stało.
Kosztowało trochę sporo, bo środki usypiające drożeją wiecznie i nieskończenie, ale minęły już czasy, kiedy brakowało ci pieniędzy, minęło na zawsze.
Wymagało też paru tygodni planowania, obsesyjnego myślenia, zużycia całego trzydziestodniowego płatnego urlopu, rysunków i schematów. Starannie odespanych, przeanalizowanych.
A potem, trzydziestego pierwszego stycznia, kiedy wystawiono już przy przystankach te smutne, bezdomne koksowniki i na facebooku pojawiły się zdjęcia pieczonych tam suchych kiełbasek i wesołych, świecących w ciemnościach oczu, takie to modne, takie oryginalne.
Trzydziestego pierwszego stycznia ktoś tam zdecydował się urządzić domówkę, nazywając ją szumnie spotkaniem towarzyskim, jak gdyby to cokolwiek zmieniało. Tak właśnie znalazłeś się tam, w tym samym pomieszczeniu, co Devon i alkohol, raj.
Jej historia nie była zbyt skomplikowana. Devon, metr sześćdziesiąt osiem, ważąca sześćdziesiąt dwa kilogramy, stosunkowo nieduże ciało wypełnione ślicznymi krągłościami powodującymi, że ręka sama, sama, sama wędrowała marząc o choć krótkim dotyku. Devon, opalona o brązowych włosach i cudnych niebieskich oczach niczym kredki, nie posiadała w sobie ani grama dobroci i to przyciągało. Jak magnes, przyciągała wszystkich, stąd imprezy rzadko odbywały się bez niej, bo błyszczała jak piękna Wenus na pozbawionym chmur niebie. Dlatego właśnie Devon, zapewne obdarzona historią trudnego dzieciństwa, pełnego nadużyć i przemocy, nie musiała być miła i pozwalała swoim oczom na unikanie litości. Och, okrutna Devon w zdjęciach wypełniająca całą ścianę w jadalni. Ucieleśnienie zła. Zło przyciąga, zawsze przyciągało.
Trzydziestego pierwszego stycznia niosąc drogie, och, przyprawione już wino do ściśniętej okrucieństwem Devon, ty triumfujesz. Gdy leży już półmartwa, nieprzytomna na podłodze jak i większość zapitych szczęśliwców, oferujesz zabrać ją do domu, wiem, gdzie ona mieszka, kłamiesz. Nikt nie wie.
To było właśnie tak, nie czas na skromność.
A teraz Devon leży, oddycha miarowo, spokojnie, kiedy ty marzysz o odtwarzaniu scen Nabokova w ich poetyckiej idealności. Ale to nie są już lata pięćdziesiąte, francuski odchodzi w scen jako uroczy akcent epoki, ach, te aliteracje, a i Devon mało ma wspólnego z tą głupią główną bohaterką, Devon ma lat dwadzieścia trzy, tamta nigdy tego nie dożyła.
Twoje ręce są chciwe, biorą bez pytania, rozdzierają, rozbierają, chcą posiąść, chcą posiąść to wszystko  jak najszybciej, tak naprawdę nie ma czasu do zmarnowania. Tak naprawdę nikt nie chce tego czasu poświęcać na cokolwiek, to potem boli, ale obecnie to nieważne. Zamiast rozpiąć, dłonie rozrywają delikatne błyszczące guziki jej koszuli. I łapią za spodnie i wtedy dzwoni telefon.
Chociaż każda nitka umysłu mówi co innego, decydujesz się go odebrać.
– Nie widziałeś czasem Devon? Zgubiła nam się.
­– Nie.
Dzwoni facet, którego imienia nie zapamiętałeś mimo tylu nieszczerych prób i udawanych chęci. Wiesz, jak wygląda, bo zawsze poznajesz ich po głosie; brudnych, niedomytych, w źle dopasowanych ubraniach uwydatniających piwne brzuchy i każdy inny mankament sylwetki. Ubierałeś się znacznie lepiej. Twoja szafa wypełniona była po brzegi szytymi na zamówienie garniturami, pasującymi tak dokładnie, że w świetle ulicznych latarni zawsze wyglądałeś na nagiego. Właśnie dzięki swojej wyższości, mogłeś nimi gardzić tak beztrosko, tak łatwo, tak uczciwie.
Ten jest jakimś nieszczęśliwcem, w niej zakochanym i perwersyjnie śniącym wieczorami, może nawet śliniącym się na jej widok. Pochodzi gdzieś z północy, gdzie ludzie podobno mają więcej pieniędzy niż tutaj, ale kiedy na nich się spojrzy, wcale na to nie wygląda. Słucha muzyki klubowej, ale nie tej dobrej muzyki klubowej, która cieszy się popularnością wśród wychudzonych dzieci hipsterów teraz, tylko tej z lat dziewięćdziesiątych, twardego noża techno. Ale je z zamkniętymi ustami a to już duża poprawa w porównaniu z ostatnim zakochanym w Devon. Gówno prawda. Niska klasa czy wysoka, wszyscy jebaliby Devon. I ty przecież też.
­­– Na pewno? Podobno wychodziła z tobą.
– Ktoś musiał się pomylić, na pewno nie.
Twój zdecydowany głos, jak żyletki tną żyły, kuchenne noże marchewki a nożyczki papier, ucina rozmowę. Bardzo udane posunięcie. Devon leży nieprzytomnie na łóżku jak królowa świata. Devon czeka. Nie masz całego czasu świata.
– A to przepraszam cię, stary.
Rozłączasz się szybko, zanim duma weźmie górę i rozpoczniesz tyradę, jak to wcale nie znajdujecie się na stopie koleżeńskiej. Wcale, więc żeby sobie nie pozwalał i nie nazywał cię jak najlepszego kumpla. Nigdy nie będziecie najlepszymi kumplami.
A teraz do rzeczy.
Twoje dłonie znajdują wygodne miejsce na jej spodniach i nie, Devon się nie budzi, nie obudzi się prędko, cały jej upór jest teraz nieprzytomny, objął go Morfeusz, ręce zdejmują jej ciasne, czarne spodnie. Devon ma na lewym udzie tatuaż, który jest najmniej sensowym tatuażem świata, bo to jakiś fantazyjnie wykonany szlaczek. Szlaczek. Devon. Zaczynasz wątpić w siłę jej intelektu. Może faktycznie… nie, to niemożliwe. Może faktycznie jednak nie jest taka mądra, jak uważasz. Tak naprawdę nie ma żadnego dowodu na to, że Devon jest mądra, sprytna, czy chociaż inteligentna, jednakże ty wierzysz, że to wszystko gra, że ona po prostu tego nie okazuje, że to jej poza zachowywać się jak bogata-tania szmata z przedmieść. Ale to nieważne,  teraz nieważne. Devon leży pod tobą naga. I co teraz?
To zbyt trudne, musisz zapalić.
Wolny wdech, bardzo szybki wydech, bardzo bardzo bardzo bardzo wolny wdech, wydech. Miasto nigdy nie zasypia, klaksony trąbią muzykę nocy a jarzeniowe światła nigdy nie gasną, nigdy nie zgasną. Wolny wdech. Ręce się trzęsą zbyt bardzo, żeby myśleć, żeby to przemyśleć, żeby sobie poukładać. Ale teraz trzeba być dzielnym. Odważnym, trzeba być mężczyzną. Tak. Czas na to. Papieros się skończył.
Kiedy wracasz do pokoju, łóżko jest puste. Devon uciekła.
Następnym razem.
Co za ulga.